
To jest poranek w bocznej uliczce mojego miasta, gdzie wszyscy się znają. Gdzie w dźwiękach poranka przeplatają się ludzkie i nie-ludzkie. Są tu miejsca, gdzie człowiek zrobił pół kroku wstecz i oddał kawałek ogrodu ptakom i innym istotom. Szczekają psy, sąsiedzi się pozdrawiają. Jadą samochody, kłócą się szpaki. Otwierają się bramy i wiewiórki rzucają orzechami. Wszystko to tworzy lokalny krajobraz dzwiękowy.
Wyjeżdżam stąd coraz mniej chętnie i coraz rzadziej. Coraz trudniej mi zostawić te miejsca, które dla mnie są całym światem. Coraz mniej potrzebuję świata który wydaje się coraz bardziej oddalać od człowieka, staje się coraz mniej ludzki a coraz bardziej betonowo-cyfrowy. A ja czuję, że też żywy - także w sensie ludzkim świat, jest tu - obok, za rogiem. Idźcie zobaczyć bo może dawno tam nie byłyście, nie byliście.
Publikuję ten odcinek w czasie, kiedy sam jestem daleko od domu. Kilka dni spędzę w naprawdę wielkim mieście, gdzie trudno znaleźć nawet dziko rosnący mech. W betonowej, wielonarodowej dżungli napędzanej kapitalizmem. Mimo, że jestem tu tylko na kilka dni to już tęsknie za bosymi stopami marznącymi na trawie, za czerwonym z jesieni drzewami, za sprzeczkami szpaków i połajankami srok i sójek.
Rozmyślam w Słuchowisku o tym, że coś co dziś nazywamy „podróżowaniem”, jest już tylko przemieszczaniem się z miejsca w miejsca aby zrobić zdjęcie tam gdzie milion innych instagramerów. Nikogo to nie kształci, nikogo nie rozwija. Jest zwykłym kolekcjonerstwem i kolejnym sposobem na konsumpcję i pokazywanie i produkowanie siebie samego na ekranowych mediach.
Rozważam także myśl, że dzikość to stan umysłu. Jeśli ktoś nie potrafi jej odnaleźć w bocznej uliczce gdzie żyje stado szpaków to, choćby go wysadzić w sercu Alaski nie odnajdzie jej także tam.
Chodźcie ze mną w ten poranek.